Początek zapowiadał się naprawdę grubo. Thiefowa adaptacja słynnego jumpstraszaka "Five Night at Freddy" to ciekawy pomysł, szczególnie biorąc pod uwagę zupełnie inną mechanikę obu gier. Byłem szczerze ciekawy, jak silnik Thiefa zaadoptuje skrypty tamtego indyka.
No i mamy dość obiecujące pierwsze kroki. Błądzimy po fajnie urządzonym muzeum i towarzyszy nam tajemniczy rozmówca telefoniczny. W pokoju ochrony możemy podglądać pokoje przez kamery, a jedynym orężem jest latarka.
Właściwie, to przez pierwszą część non stop kucałem i skradałem się, gdyż przygniatał mnie klimat. Spodziewałem się ataku z każdej strony, a pomny natury oryginału, dopowiadałem sobie całe tło fabularne i rzeczy, których tak naprawdę na ekranie nie było. Mam na myśli, że starałem się nie podchodzić do posągów, aby ich nie prowokować. Dopiero potem zdałem sobie sprawę, że to nie ma znaczenia.
I tak klimat parował i parował aż po półgodzinie nakręcania samego siebie zdałem sobie sprawę, że cesarz jest nagi. W tej FMce nie ma nic strasznego, skrypty to dosłownie pięć pierdółek (pojawianie się wrogów po kolejnych akcjach), a każdy z pięciu epizodów można zrobić w dziesięć minut. Rozgrywka ogranicza się do szukania jakiś drobiazgów na podłodze (sfrustrowany podkręciłem gammę na maksa, gdyż już znudziłem się czołganiem). Cała trudność, to omijanie głuchych przeciwników i okrążanie mapy, gdyż przejścia są blokowane.
Tak... przeciwnicy są głusi. Z tego powodu podstawowe wyzwanie grania w Thiefa znika i możemy sobie bezstresowo spointować slalomem miedzy oponentami.
PODSUMOWANIE:
Plusy: pomysł, początkowo jest uberzachęcająca
Minusy: potem wszystko wkurza
thumb_up thumb_down Votes: 2
star 4 / 10
Confirm delete
Do you want to delete the entire topic?